czwartek, 24 stycznia 2008

Już mieli zacząć bitwę, lecz Sędzia przeszkodził;

Próżno było bronić się, nowy wróg nadchodził:

Postrzeżono w olszynie blask, wystrzał rusznicy!

Most na rzece zahuczał tętentem konnicy

I "Hajże na Soplicę!" tysiąc głosów wrzasło.

Wzdrygnął się Sędzia, poznał Gerwazego hasło.

"Nic to - zawołał Hrabia - będzie tu nas więcéj,

Poddaj się, Sędzio, to są moi sprzymierzeńcy".

Wtem Asesor nadbiegał krzycząc: "Areszt kładę

W imię Imperatorskiej Mości; oddaj szpadę,

Panie Hrabio, bo wezwę wojskowej pomocy!

A wiesz Pan, że kto zbrojnie śmie napadać w nocy,

Zastrzeżono tysiącznym dwóchsetnym ukazem,

Że jak zło..." Wtem go Hrabia w twarz uderzył płazem.

Padł zgłuszony Asesor i skrył się w pokrzywy;

Wszyscy myśleli, że był ranny lub nieżywy.

"Widzę - rzekł Sędzia - że się na rozbój zanosi".

Jęknęli wszyscy; wszystkich zagłuszył wrzask Zosi,

Która krzyczała, Sędzię objąwszy rękami,

Jako dziecko od Żydów kłute igiełkami.

Tymczasem Telimena wpadła między konie,

Wyciągnęła ku Hrabi załamane dłonie:

"Na twój honor! - krzyknęła przeraźliwym głosem,

Z głową w tył wychyloną, z rozpuszczonym włosem -

Przez wszystko, co jest świętem, na klęczkach błagamy!

Hrabio, śmieszże odmówić? proszą ciebie damy;

Okrutniku, nas pierwej musisz zamordować!"

Padła zemdlona - Hrabia skoczył ją ratować,

Zadziwiony i nieco zmieszany tą sceną.

"Panno Zofijo - rzecze - Pani Telimeno!

Nigdy się krwią bezbronnych ta szpada nie splami;

Soplicowie, jesteście mojemi więźniami.

Tak zrobiłem we Włoszech, kiedy pod opoką,

Którą Sycylijanie zwą Birbante-rokką,

Zdobyłem tabor zbójców; zbrojnych mordowałem,

Rozbrojonych zabrałem i związać kazałem:

Szli za końmi i tryumf mój zdobili świetny,

Potem ich powieszono u podnoża Etny".

Było to osobliwe szczęście dla Sopliców,

Że Hrabia, mając lepsze konie od szlachciców

I chcąc spotkać się pierwszy, zostawił ich w tyle

I biegł przed resztą jazdy, przynajmniej o milę

Ze swym dżokejstwem, które, posłuszne i karne,

Stanowiło niejako wojsko regularne,

Gdy inna szlachta była, zwyczajem powstania,

Burzliwa i nieźmiernie skora do wieszania.

Hrabia miał czas ostygnąć z zapału i gniewu,

Przemyślał, jak by skończyć bój bez krwi rozlewu;

Więc rodzinę Sopliców w domu zamknąć każe

Jako więźniów wojennych; u drzwi stawi straże.

Wtem "Hajże na Sopliców!" wpada szlachta hurmem,

Obstępuje dwór wkoło i bierze go szturmem,

Tym łacniej, że wódz wzięty i pierzchła załoga;

Lecz zdobywcy chcą bić się, wyszukują wroga.

Do domu nie wpuszczeni, biegą do folwarku,

Do kuchni.

Gdy do kuchni weszli, widok garków,

Ogień ledwie zagasły, potraw zapach świeży,

Chrupanie psów, gryzących ostatki wieczerzy,

Chwyta wszystkich za serca, myśl wszystkich odmienia,

Studzi gniewy, zapala potrzebę jedzenia.

Marszem i całodziennym znużeni sejmikiem,

"Jeść! jeść!" - po trzykroć zgodnym wezwali okrzykiem,

Odpowiedziano: "Pić! pić!" Między szlachty zgrają

Stają dwa chory: ci pić, a ci jeść wołają;

Odgłos leci echami; gdzie tylko dochodzi,

Wzbudza oskomę w ustach, głód w żołądkach rodzi.

I tak na dane z kuchni hasło, niespodzianie

Rozeszła się armija na furażowanie.

Gerwazy, od pokojów Sędziego odparty,

Ustąpić musiał przez wzgląd dla hrabiowskiej warty.

Więc nie mogąc zemścić się na nieprzyjacielu,

Myślił o drugim wielkim tej wyprawy celu.

Jako człek doświadczony i biegły w prawnictwie,

Chce Hrabiego osadzić na nowym dziedzictwie

Legalnie i formalnie; więc za Woźnym biega,

Aż go po długich śledztwach za piecem dostrzega.

Wnet porywa za kołnierz, na dziedziniec wlecze

I zmierzywszy mu w piersi Scyzoryk, tak rzecze:

"Panie Woźny, pan Hrabia śmie Waćpana prosić,

Abyś raczył przed szlachtą bracią wnet ogłosić

Intromisyją Hrabi do zamku, do dworu

Sopliców, do wsi, gruntów zasianych, ugoru,

Słowem, cum gais, boris et graniciebus,

Kmetonibus, scultetis et omnibus rebus

Et quibusdam alijis. Jak tam wiesz, tak szczekaj,

Nic nie opuszczaj!"

"Panie Kluczniku, zaczekaj! -

Rzekł śmiało, ręce za pas włożywszy Protazy -

Gotów jestem wypełniać wszelkie stron rozkazy,

Ale ostrzegam, że akt nie będzie miał mocy,

Wymuszony przez gwałty, ogłoszony w nocy".

"Co za gwałty? - rzekł Klucznik - tu nie ma napaści,

Wszak proszę Pana grzecznie; jeśli ciemno Waści,

To Scyzorykiem skrzesam ognia, że Waszeci

Zaraz w ślepiach jak w siedmiu kościołach zaświeci".

"Gerwazeńku - rzekł Woźny - po co się tak dąsać?

Jestem woźny, nie moja rzecz sprawę roztrząsać;

Wszak wiadomo, że strona woźnego zaprasza

I dyktuje mu, co chce, a woźny ogłasza.

Woźny jest posłem prawa, a posłów nie karzą,

Nie wiem tedy, za co mnie trzymacie pod strażą;

Wnet akt spiszę, niech mi kto latarkę przyniesie,

A tymczasem ogłaszam: Bracia, uciszcie się!"

I by donośniej mówić, wstąpił na stos wielki

Belek (pod płotem sadu suszyły się belki),

Wlazł na nie i zarazem, jakby go wiatr zdmuchnął,

Zniknął z oczu; słyszano, jak w kapustę buchnął;

Widziano, po konopiach ciemnych jego biała

Konfederatka niby gołąb przeleciała.

Konewka strzelił w czapkę, ale chybił celu;

Wtem zatrzeszczały tyki, już Protazy w chmielu -

"Protestuję!" - zawołał; pewny był ucieczki,

Bo za sobą miał łozę i bagniska rzeczki.

Po tej protestacyi, która się ozwała

Jak na zdobytych wałach ostatni strzał działa,

Ustał już wszelki opor w Soplicowskim dworze;

Szlachta głodna plądruje, zabiera, co może.

Kropiciel, stanowisko zająwszy w oborze,

Jednego wołu i dwa cielce w łby zakropił,

A Brzytewka im szablę w gardzielach utopił.

Szydełko równie czynnie używał swej szpadki,

Kabany i prosięta koląc pod łopatki.

Już rzeź zagraża ptastwu. Czujne gęsi stado,

Co niegdyś ocaliło Rzym przed Gallów zdradą,

Darmo gęga o pomoc; zamiast Manlijusza

Wpada w kotuch Konewka, jedne ptaki zdusza,

A drugie żywcem wiąże do pasa kontusza.

Próżno gęsi, szyjami wywijając, chrypią,

Próżno gęsiory sycząc napastnika szczypią.

On bieży; osypany iskrzącym się puchem,

Unoszony jak kółmi gęsich skrzydeł ruchem,

Zdaje się być chochlikiem, skrzydlatym złym duchem.

Ale rzeź najstraszniejsza, chociaż najmniej krzyku,

Między kurami. Młody Sak wpadł do kurniku

I z drabinek, stryczkami łowiąc, ciągnie z góry

Kogutki i szurpate i czubate kury;

Jedne po drugich dusi i składa do kupy,

Ptastwo piękne, karmione perłowemi krupy.

Niebaczny Saku, jakiż zapał cię unosi!

Nigdy już odtąd gniewnej nie przebłagasz Zosi.

Gerwazy przypomina starodawne czasy.

Każe sobie podawać od kontuszów pasy

I nimi z Soplicowskiej piwnicy dobywa

Beczki starej siwuchy, dębniaku i piwa.

Jedne wnet odgwożdżono, a drugie ochoczo

Szlachta, gęsta jak mrówie, porywają, toczą

Do zamku; tam na nocleg cały tłum się zbiera,

Tam założona główna Hrabiego kwatera.

Nakładają sto ognisk, warzą, skwarzą, pieką,

Gną się stoły pod mięsem, trunek płynie rzeką;

Chce szlachta noc tę przepić, przejeść i prześpiewać.

Lecz powoli zaczęli drzemać i poziewać;

Oko gaśnie za okiem, i cała gromada

Kiwa głowami, każdy, gdzie siedział, tam pada:

Ten z misą, ten nad kuflem, ten przy wołu ćwierci.

Tak zwyciężców zwyciężył w końcu sen, brat śmierci.